piątek, 25 sierpień 2017 08:36

Śmieciowi rezydenci

Napisane przez Krzysztof Pawlukojć

HISTORIA JEDNEJ BUŁECZKI

Tym razem będzie zupełnie inaczej. Głównymi bohaterami tego tekstu nie będą ptaki, nie będą ssaki, nie będą również owady, gady, płazy, ani inne żyjątka. To będzie historia opowiedziana z perspektywy... pieczywa, a konkretnie jednej, małej, nikomu nie potrzebnej bułki. Oczywiście to tylko pozorny obraz. Nawet najbardziej zbędna bułeczka w pewnych okolicznościach może stać się największym skarbem, przedmiotem pożądania, zazdrości i rywalizacji.

PIERWSZE SPOTKANIE

To była zwykła, pospolita bułka - prawdopodobnie kajzerka. Jej los początkowo był podobny do wszystkich tego typu wyrobów piekarniczych. Droga wiodła utartym szlakiem - piekarnia, sklep, wózki, siatki i chlebak w domowej kuchni. Jednak akurat ta bułeczka nie zatrzymała się na tej wyliczance, a jej dzieje, jak się później okazało, były wyjątkowo burzliwe i pogmatwane. Była bułką przeoczoną, zapomnianą, bądź też nadprogramową, dodatkową, nadliczbową. Ach, ci ludzie, często zachłanni, nieprzewidujący i beztroscy - ładują w kosze bez opamiętania, hurtowo, za dużo, za szybko, by później masowo wyrzucać, zwracać, pozbywać się nadmiaru... Takie też było widmo przyszłości naszej bułeczki. Nie została skonsumowana zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Szybko się zestarzała, zeschła, stała się zbędna i trafiła- do śmieci, a w dalszej kolejności do Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie.
Pierwszy raz dostrzegłem ją na asfaltowym placu, na jednej z hałd z odpadami organicznymi, przygotowywanymi na kompost. Stałem w odległości kilku metrów. Dookoła panował względny spokój. Wszystkie kręcące się w pobliżu ptaki skutecznie już wcześniej spłoszyłem paradując z aparatem fotograficznym po terenie zakładu. Jednak mimo mojej aktywności i fizycznej ingerencji skrzydlate głodomory z pewnością nie odpuściły. Na okolicznych drzewach i dachach budynków poukrywały się całe zastępy tych "śmieciowych rezydentów". Dało się wyczuć pożądliwe i czujne spojrzenia tych bystrych stworzeń, wyraźnie badających i kontrolujących całą sytuację. Żebym mógł być świadkiem dalszego biegu wydarzeń - nie było rady - trzeba było się dobrze ukryć, albo się rozpłynąć w powietrzu. Ze względu na techniczne możliwości i skalę trudności przedsięwzięcia zdecydowanie wybrałem tą pierwszą sposobność i schowałem się kilka metrów dalej za rogiem jednego z budynków. Odstać i odczekać swoje oczywiście trzeba było - to nieuniknione. Ptaki musiały przyzwyczaić się do nowych warunków, wyczekać, sprawdzić, upewnić się i zachować wszelkie inne ptasie wymogi bezpieczeństwa. To trzeba przyjąć do wiadomości i zaakceptować. Ale tym razem to było krótkie oczekiwanie. Na placu znajdowało się bowiem zbyt wiele pokus, aby się wahać, zastanawiać i drapać po głowie...

KIEDY BUŁKA JEST MARZENIEM

Pierwsze na hałdę zleciały kawki. Odwaga, znajomość realiów życia w pobliżu człowieka, a także zdobyte doświadczenia w częstych kontaktach z "homo sapiens" to wartości dodane, które w odpowiednim momencie zawsze procentują. Mimo iż w pobliżu dostrzegłem jeszcze kilka innych produktów zdatnych do spożycia, największym zainteresowaniem ptaków cieszyła się właśnie owa bułeczka. Początkowo były dwie kawki, zaraz cztery, szybko przybywało czarnych sylwetek na placu. Było już dziesięć, a za chwilę ze dwadzieścia. Całe stadko obstąpiło tą jedną, niewielką bułkę, która pod naporem ptasiej tłuszczy zsunęła się z hałdy na podłoże. Rozpoczęły się targi, przepychanki i pozy odstraszające. Żaden z ptaków nie miał okazji na dłuższą konsumpcję. Kilka dziobnięć i zmiana ucztującego. Jednak były osobniki, które nie musiały przyjmować postawy walcząco - konsumpcyjnej. Widać było, że wśród kawek są po prostu równi i równiejsi. Hierarchia przede wszystkim. Gdy doleciał ptak wyżej postawiony, doświadczony i cieszący się uznaniem "pospólstwo" rozstępowało się i odpuszczało zdobycz.
Ten z kolei zastawiał się łapczywie i wskakiwał na bułkę zaznaczając swoją dominację. Też się jednak spieszył, bo za chwilę mógł się pojawić równie władny konkurent. I tak się też stało, tylko zamiast kolejnej kawki do bułeczki już podkradały się dwa gawrony i jedna wrona siwa. Argumenty siły, rozmiarów i mocy były skuteczne. Kawki już tylko z dystansu obserwowały dalszy bieg wydarzeń. Gawrony się dobrały do suchej bułki, waląc w nią dziobami i skutecznie rozkruszając. Wrona siwa też chciała się dosiąść, ale nie zdążyła. Nad hałdą pojawiły się bowiem stada rozwrzeszczanych, białych ptaków. Mewy zanęcone widokiem ucztujących ptaków ruszyły do bezwzględnej ofensywy. Początkowo w liczbie kilkudziesięciu śmieszek. Niczym desant spadochroniarzy opadały miarowo i po kolei siejąc prawdziwy zamęt. Zgiełk, hałas, szybkość, dynamika - to przerosło pozostałych ucztujących. Mewy rzuciły się na podziobaną już bułkę i ... szybko ją odrzuciły w popłochu. Całe ptasie towarzystwo poderwało się w panicznym popłochu. Nadjeżdżająca ciężarówka wprowadziła przymusowy i zapewne krótkotrwały rozejm. A bułki już tylko pół...

TYLKO BOCIAN SIĘ ROZCZAROWAŁ

Samochód powoli się oddalał, więc wróciłem na swoje stanowisko. Na placu panowała regulaminowa cisza. Znów trzeba było trochę czasu, aby ptasia aktywność wróciła do normy. Korzystając z chwili stagnacji i bezkrólewia, wokół bułki pierwsze pojawiły się tym razem mazurki. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a gdzie bułę dziobią, tam okruchów nie zabraknie. Drobne wróblaki doskonale znają tę zasadę i korzystają dopóki są w stanie. Nie jest to jednak sytuacja, która mogłaby się utrzymać przez dłuższy czas. Przynajmniej taki, który satysfakcjonowałby mazurki. Wiedzą to maluchy, zapamiętały z autopsji, takich prób przeżyły już wiele. Uwijały się więc jak szalone upychając dzioby niewielkimi drobinkami. Jeszcze trzy, dwie próby, chwilka... i koniec. Wielkie ptaki zleciały się miarowo. Zamieszanie wzrosło, mewy rzucają się na co tylko mogą. Jednak zaborcza grupa konkurentów nie odpuściła tak szybko, jak ja. Do gry wkroczyły nieco większe - mewy siwe. Przeprowadziły błyskawiczną pogoń za zuchwałym uciekinierem próbując wyszarpać odebrać łup. Szybkie dziobnięcia, gwałtowne starcia w przestworzach sprawiły, że bułkowy grabieżca pod presją wypuścił zdobycz. Bułeczka bezwładnie opadła z drugiej strony placu.

Zabrałem lornetki, statyw oraz aparat i ruszyłem w kierunku mojej pszennej bohaterki. Już było jej ćwierć, ale nadal budziła szczere zainteresowanie, by nie powiedzieć pożądanie. Ponownie obiegły ją kawki i gawrony. Na to wszystko jeszcze przydreptał zaciekawiony bocian licząc na ciekawy posiłek. W końcu taka rywalizacja nie może toczyć się o przysłowiową pietruszkę. Rozgonił bociek całe zbiorowisko sycząc głośno i groźnie niczym amazońska anakonda. Rozczarował się jednak, gdy zobaczył przed sobą resztkę niedojedzonej bułki. To z pewnością nie jest to, co bociany lubią najbardziej. Długo jeszcze obserwowałem losy popularnego pieczywa. Wielu było amatorów, smakoszy i miłośników jej aromatu i smaku. Bitwy i potyczki o tak błahy kąsek trwały w najlepsze. Bułka w końcu mogła się poczuć doceniona, uznana i doświadczyć prawdziwego sensu swojej pieczonej egzystencji.
Z całej tej historii płynie również morał dla nas. Jeśli jest beznadziejnie, czujemy się pominięci, niedocenieni i przegrani nie możemy całkowicie upadać na duchu i się załamywać. Trzeba po prostu z pokorą i cierpliwością czekać na swoje "pięć minut". Tak jak to zrobiła niewielkie bułeczka.