wtorek, 22 październik 2019 13:12

Zakładowy bocian nie odleciał

Napisała

Sylwetka z długimi nogami i pokaźnym dziobem

 

To się porobiło! Wrześniowy liść na drzewie już powoli żółknie, a na terenie ZUOK-u jeszcze jedna sylwetka z długimi nogami i pokaźnym dziobem. O tej porze powinno pozostać po nich jedynie wspomnienie. A tu realny bocian – z krwi i kości. Coś mi się wydaje, że z tym nieszczęśnikiem będzie jeszcze wiele kłopotu i zamieszania. Najwyraźniej nie załapał się w tym roku na bilet lotniczy do Afryki!!!

UZIEMIONY NA STARCIE

Nie załapał się do tej pory, a wydaje się, że sprzedaż wszelkich biletów w tym sezonie dla bocianów została już zakończona. To ptaki, których wędrówki są wyjątkowo punktualne i określone ściśle w kalendarzowym porządku. Wszystko ze względu na warunki pogodowe, z których korzystają te ptaki. Bociany wykorzystują kominy ciepłego powietrza, które wynoszą ich wysoko i dzięki którym mogą szybować oszczędzając energię. Najwidoczniej takie warunki pojawiają się w ostatniej dekadzie sierpnia i wówczas wszystkie boćki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikają z naszego mazurskiego krajobrazu.

Tym razem jeden z boćków został uziemiony i nie podjął wędrówki. Dlaczego akurat temu się nie udało zabrać z ekipą, znajomymi i rodziną? Dlaczego nie dołączył do sejmikujących, zbierających się do wędrówki innych bocianów z okolicy? Dlaczego pozostał na terenie zakładu zamiast w tym momencie (na początku września) z góry podziwiać piękne widoki zachodniej Europy? Tu trzeba szybko spieszyć ze słowami obrony naszego bohatera. Przedłużony pobyt bociana na terenie składowiska to nie wyraz jego lenistwa, lekceważenia czy wygodnictwa. To także nie zachcianka, wymysł czy ekstrawagancja. Ten konkretny bociek po prostu nie miał żadnego wyboru. To zupełnie wyjątkowa historia, która mogłaby stanowić scenariusz na całkiem ciekawy film. Ale najlepiej zacząć od początku…

GNIAZDA W ZAKŁADZIE

Żeby łatwiej było przedstawić wszystkie zdarzenia od początku do końca warto by było nadać jakieś imię dla naszego długonogiego bohatera. Z racji miejsca urodzenia myślę, że całkiem zręcznym pseudonimem będzie Kompuś (w końcu przyszedł na świat w gnieździe na budynku kompostowni). Tak, to będzie opowieść o małym, a nawet bardzo małym i jeszcze bardziej bezbronnym i nieświadomym stworzeniu. Kompuś przyszedł na świat dopiero kilka miesięcy temu. W swoim króciutkim żywocie miał sporo szczęścia, ale i jeszcze więcej pecha. Był jednym z pierwszych ptaków, które przyszły na świat na terenie zakładu.

Już w poprzednim roku dorosłe ptaki testowały możliwość założenia swoich gniazd w oparciu o infrastrukturę tego uprzemysłowionego skrawka terenu. To miał być przełomowy i historyczny zwrot w dziejach lokalnych boćków – lokum tuż przy składowisku, a więc tuż przy żarciu, żeby nie powiedzieć, przy korycie. Wygodnictwo, komfort, a jednocześnie kontrowersje. Jak się odnieść do nowych wyborów bocianów, które porzuciły tradycyjną skłonność osiedlania się w malowniczym krajobrazie wiosek, łąk i pól? Czy to się godzi, a przede wszystkim nie szkodzi? Czy tego typu całodobowa stołówka tuż przy gnieździe to pokusa dla rodziców i wygoda, która eliminuje potrzebę szukania pokarmu naturalnego i pełnowartościowego dla młodych ptaków? Pytań przybywało w tym samym tempie, co bocianich gniazd na stelażu urządzeń kompostowni. Jednak w ubiegłym roku żadne jajo nie wylądowało w uwitych pieczołowicie konstrukcjach, co pozwalało przypuszczać, że teren zakładu to tylko poligon doświadczalny dla początkujących, przyszłych rodziców. Nic z tego, co się odwlecze to nie uciecze, jak mawia staropolskie porzekadło. W tym sezonie żarty i wszelka prowizorka się skończyły. Bociany postanowiły pójść na całość i w dwóch z sześciu utworzonych gniazd pojawiły się pisklęta.

NARODZINY NIE W PORĘ

Pionierska para, która jako pierwsza zdecydowała się na ten ruch z powodzeniem odchowała dwójkę maluchów. W pewnym momencie z gniazda wyglądały trzy głowy, ale jeden z młodych najwidoczniej nie przeżył. W drugim gnieździe na świat przyszły dwa bocianki, jednym z nich była właśnie Kompuś. Niestety był to, jak na bociany, bardzo późny lęg. Młodziaki zaczęły być widoczne w gnieździe dopiero w połowie wakacji. Trudno powiedzieć, co było przyczyną tych opóźnień. Może to brak doświadczenia rodziców, a może wynik jakichś komplikacji w pierwszej fazie sezonu lęgowego. Od początku jednak sytuacja młodych ptaszków wydawała się trudna. Od wyklucia bociany potrzebują ok 70 dni, aby się w pełni odchować i być w miarę samodzielnymi ptakami. Ale do tego czasu zdecydowanie potrzebują troskliwej opieki w pełnym zakresie przez 24 godziny na dobę. Rodzic jest więc niezbędny i nie do zastąpienia.

Podczas mojej wizyty w zakładzie tydzień później zauważyłem w gnieździe już tylko jednego małego boćka. Być może rodzice pozbyli się jednego pisklaka, wiedząc, że nie dadzą rady w porę odchować potomka. U bocianów takie zachowania zdarzają się dosyć często. Jednak Kompuś dalej tkwił w swoich pieleszach licząc, że uda mu się ten nieco beznadziejny wyścig z czasem. U bocianów liczy się punktualność i terminowość. Swoje wędrówki rozpoczynają jakby z zegarkiem na skrzydle. Jak przychodzi ich czas nic się nie liczy, a przynajmniej mało co i mało kiedy. Bywają wtedy przypadki pozostawiania i porzucania swoich nieodchowanych w pełni i niesamodzielnych młodych. Tak się niestety stało i tym razem. Osamotniony maluch pewnego dnia został sam. Na próżno wyglądał rodziców z pokarmem, a także wodą, co w upalne dni jest koniecznością. Jego los w normalnych warunkach byłby przesądzony. Ptaszek szybko słabł i tylko kwestią czasu było jego rychłe pożegnanie z dopiero co poznanym światem.

PRACOWNICY NA MEDAL

Jednak w takich momentach bociany białe korzystają ze swojego zwyczaju gnieżdżenia się w pobliżu siedlisk ludzkich. Na pustkowiu i odludziu może jest komfort spokoju, ale zwierzęta muszą liczyć tylko na siebie. W przypadku bocianów w obliczu nieszczęść i niepowodzeń zwykle do akcji wkracza człowiek. Stąd bardzo często młode, niedoświadczone, chore czy kontuzjowane boćki trafiają do ptasich klinik i azylów. Tym razem również Kompuś doświadczył interwencji dwunożnych przyjaciół i sympatyków. Tu z pomocą przybyli czujni i bystrzy pracownicy zakładu, którzy dostrzegli słabą kondycję oczekującego malca i przedłużającą się niebezpiecznie nieobecność dorosłych ptaków na całym terenie ZUOK-u. Nastąpiła szybka reakcja i interwencja. Ptak został zdjęty z gniazda i napojony. Po pewnym czasie Kompuś zaczął powoli wracać do sił. Jednak nadal nie nauczył się latać, więc o podążaniu za rodzicami mowy nie było. Mimo osamotnienia i braku doświadczenia młody bociek z dnia na dzień radził sobie coraz śmielej i sprawniej. Widziano nawet, jak gdzieś upolował mysz, a już zupełnie swobodnie żerował sobie na składowisku.

Teraz mamy już wrzesień. Właśnie wczoraj wróciłem z odwiedzin u Kompusia. Chodził sobie swobodnie wśród mew, odpoczywał, wygrzewając się w ciepłym jeszcze słonku. Gdy się do niego zbliżyłem uciekał szybkim krokiem. Jednak gdy naciskałem go jeszcze bardziej uporczywie, rozprostował skrzydła, zamachał gwałtownie, po czym uniósł się w powietrze i nisko nad ziemią poszybował kilkaset metrów na drugi koniec zakładu. A więc umiejętność latania Kompuś już ma opanowaną.

Wszystko jednak wskazuje na to, że młody bocian pozostanie na zimę w ZUOK-u. To wielka odpowiedzialność dla mnie, dla pracowników zakładu, żeby zapewnić opiekę i pożywienie w czasie zimy oraz dla Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania”, żeby wymyślić imię dla naszego młodego bociana, gdyż Kompuś to nie jest zbyt błyskotliwy pomysł. Miejmy nadzieję, że ta historia zakończy się jak w bajce i będzie można zwieńczyć całość tendencyjnym, aczkolwiek przyjemnym - „a potem żył długo i szczęśliwie…”!!!